dziéwke, nie wysiedzianom, rezuwitnom, wystawnom i przystojnom... Boś ty cłowiek!
Gałajda wzruszony stanął, małego Krzysia w olbrzymie łapy obłapił i lepkiemi wargami w usta go mlasnął. Poczem znowu, objąwszy się za karki, ruszyli, a Krzyś, zataczając się dowodził:
— Tobie baby trza... Jo wiem... Jo ci nojdem... Coby miała duse jak woda, serce jak złoto, rozum jak włosy, a od biedry do biedry w zadku trzy siuhy...[1] Browar!... Bo o takom nie trudno, co ma dupe jak scudło...
Gałajda chlipał.
— Kie jo młody béł, za mnom takie kerdelem hodziéły... Wino mi na Węgrak konewkami nosiéły... Jo kazdom uwiód... — mówił Krzyś. — Tobie baby trza... Jo ci nojde... Bo baba jest psia para, lec przez baby okfiara... My to nieroz z nieboscyke Topore godali... On miał głowe!...
Nagle Krzyś się zatrzymał, puścił Gałajdę, zastąpił mu drogę i rzekł groźnie:
— To béł hłop! Nie taki jak ty dziadu!
Poczem wstąpili do karczmy w Poroninie, gdzie zastali równie wielkiego, potężnego i pijanego, jak Gałajda, Jakuba Karkosa z Poronina i zaczęli z nim pić. Po chwili Karkos bez przyczyny dał w łeb Gałajdzie, aż jękło, a Gałajda
- ↑ pół sążnia...