Tu, w królewszczyźnie na Podhalu nie było panów, ani kar — można było radzić i myśleć.
Maryna Sobkowi opowiedziała wszystko. Jak ją poznał Sieniawski, jak jej się podobał, jak ją kusił złotem i pochlebstwami napróżno, ale jak ona go kochała nad wszystko i gdyby był parobkiem, jak byłaby mu się była pod pierwszym jaworem oddała, lecz nie chciała aby jej użył pan, ku któremu nie czuła się równą; jak oddała się panu Kostce, by go pocieszyć w godzinę niewoli i nieszczęścia, kiedy wszyscy stają się równi, i jak bogów dawnych wołała w pomoc i przymierze — — a Sobek smołę ze smreków żuł w zębach i słuchał milcząc.
Nieruchoma, skościała babka leżała w izbie na pościeli.
Przychodził Krzyś i grywał; grywał stare Topora Jasicy nuty i ducha jego krwawego z tamtego świata wywoływał. Schodzili się Toporowie, od Muru, Leśny, Żelazny i sąsiedzi i piersi im rozsadzało oburzenie, że się ktoś na Topora i gazdę na swojem porwać śmiał, a młodzi Toporowie mówili Sobkowi: my gotowi!...
Udał się Sobek w Polany do starego Sablika i stary Sablik z gęślikami, rzekomo nika nic[1] ruszył gościńcem krakowskim i po tygodniu powrócił z wiadomością, że zamek w Sieniawie
- ↑ niby bez interesu.