— Więcej nie wiem nic.
— Co pan Sieniawski fce z Marynom konać?[1]
— Nie wiem. Com wiedział, tom rzekł. Ale mnie nie zdradźcie! Na palu bym zgnił.
— Pewnyś!
Poczem Sobek nóż, który na sercu Tomkowem trzymał, po rękojeść wbił, wyciągnął język z ust trupa, urżnął i spuściwszy z zabitego dolne odzienie, wetknął go trupowi w odkryty tył.
— Teroz jus nie powié, co sie ś nim stało — rzekł.
Następnie w sam koniec lochu z Maryną zabitego wepchnęli i ciężkiemi kamieniami przywalili.
Siadł Sobek pod smrekiem i ciężko głowę zwiesił na piersi.
— Teroz jus po nas — począł mówić w strapieniu. — Na takom siéłe niémas rady. Ani sie obronić, ani uciec, ani sie skryć. Uciecemé na Węgry, to nas i hań stela[2] za piéniądze dostanom. Uciecemé w góry, z polowacki zyć, to nas zima wyzenie. A dom spalom, bydło, owce zabierom, budenki powalajom,[3] wyjndziemé na dziadów. Pote jakoz babke odejńść i onym samom jedne