ztąd, pod Obidowem w lesie, on sam w karcymie w Zaborni, tobie i mnie porwać fcom.
— Wiedzą o mnie? — krzyknęła Herburtówna przerażona.
— Wiedzom. Ten słuzący cie poznał, kie cie tu kiejsi widział.
— Ten, co tu śpi?
— On tu nie śpi.
— Przecie go brat twój zatrzymał na noc?
— Niémas go haw więcyl.
— Jakto? Poszedł? Do Sieniawskiego?
— On jus nie pudzie nika.
— Albo co?
— To nic... Trza radzić, co robić?
— Uciekać!
— Ba! Ka? Z gór cie niedługo zima w doline zezenie. A dóm... a babka...
— Ja ucieknę...
— E to was łapiom. Dwa tysiąca ludzi!
— O Boże, Boże! — jęknęła Herburtówna w rozpaczy. — Lubo w klasztorze mnie ojciec zamurować za życia każe, lubo po niewoli żoną tego łotra zostać mi przyjdzie!... Wolej śmierć, niż jedno, albo drugie! Równie mi straszna klasztorna cela wilgotna, włosiennica, dyscyplina i niewola, jak łoże tego pohańca, tego gnębiciela, straciciela mego Olesia!... Co robić?! Co robić?! Sierotam nieszczęsna... U was myślałam do końca życia pozostać, choćbyście mi kazali gnój z pod krów waszych widłami wyrzucać
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.