Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/288

Ta strona została uwierzytelniona.

czyna pruchnieć jeden ząb — wielki jest jeszcze i mocny, ale koniec się mu zaczął, chyli się, aż legnie. Ale to robi czas, a onby w domu swym, w domu ojców miał sam zacząć zniszczenie?
I cofnął przytknięty świder od drzewa powały.
Ale przyszła żądza. Ujrzy pannę w łoże idącą, ujrzy, jak wstawać będzie, jak się obmywać i bieliznę przewłóczyć będzie, ujrzy...
I przytknął świder do drzewa. Zdawało mu się, że dom zadrżał.
I znów stal odjął.
Święty strach, święta groza go ogarnęła. Obejrzał się wkoło. Zdawało mu się, że cienie stoją poza nim, że straszliwe ramię wyciąga ku niemu Walilas, co Hrube karczował, i Łamiskała, co polanę wyrobił, olbrzymy.
Ale nikogo nie było.
Znów przytknął świder — przycisnął, zakręcił.
I wiercić począł z całych sił, z wściekłością, potem oblany, dygocący z zimna.
Wiertał... Wiercił dziurę z pasyą, z szaleństwem, z siłą dziesięciu ludzi, aż niestało oporu. Wyciągnął stal, dmuchnął w trociny i ujrzał światło i pościel Beaty Herburtówny. Wówczas szybko zbiegł na dół zmieść podłogę i od tego czasu dni i noce przepędzał na strychu. Bo wyjść trzeba było i lec na powale, gdy nikt nie słyszał, a zejść także tak samo. Więc nie-