lezy, Maryna przepadła, Sobek zgłupiał, a onemu dobrze.
— No, no.
— Jo wam tak powiem, bo jo ta nierada figli nijakik gadom, wto wié co Gałajda do sałasa prziniós?
— No, no, wto wié?
— Moze być mamuna jaka, dziwa stwora, pokusa...
Pomilczały chwilę pod wrażeniem.
— No to coz robić? — rzekła Leśna.
— Co robić? A co zrobili w Trybściu za Białom Wodom z carownicom?
— Z Biedrzanom? Co jom spalili?
— No!
Znów umilkły. Uczuły, że rzucają coś strasznego z dusz, jakby kamień rozpalony na głowę czyjąś z rąk.
— Kie krowy zacény mléko tracić, kie dzieci wziény mreć. A samo tak i ona skądsi przisła.
— Ze światu.
— Bajto! Wtoz wié zkąd?
— Moze i z Łyséj Góry?
— Jo to słisała z ludzi. W Hiśpanii sami księdzowie kazowali heretyków i wseliniejakik carowników palić. I to béło świente.
— Dyć i jakiegosi Husa Miemcy spolili.
— No, co dzieci w zywocie macierzyńskim urzekał, ze sie umarte rodziły.
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/292
Ta strona została uwierzytelniona.