Naówczas Topór od Muru wystąpił krok aprzód i począł mówić:
— Słuhoj, Sobuś, dziecko. Kie na Orawie w jednéj dziedzinie kareł sie do gazdy za pahołka zjednał i gazda przi nim, tak, jako tys i ty haw teroz, marniał, syćko sie mu niewiedło, krowy zdychały, owce zjałowiały, kobyły porucowały, baba mu umarła, on som zrzesał,[1] jako tys i ty haw teroz; ku temu sie mór na ludzi cisnon — zesła sie famiélijo i cało wieś i karła wygnała.
— No to co? Coz to haw ma do mnie?
— A ty se myśl pozbiéroj do głowy: dziadek zabity, babka razono, Maryna zginena, wto wié, cy jesce zywo, tyś zrzesany, ścieńciwiony, co jaze zol, gazdostwa nie patrzis, ludzie dookoła na łoźnice mrejom — —
— No to co? — przerwał mu Sobek niespokojnie, jakby przeczuciem tknięty.
— My haw od tobie wyganiać prziśli.
— Kogo?!
— Panne.
— Panne?!
— My uradzili, je ze ona to złe we was dom prziniesła.
— Ona?!
— No.
- ↑ zmizerniał.