— Uwazuj, do kogo radzis! — odezwał się Żelazny groźnie.
— A hojbyk[1] i do was samyk radziéł, krzesny ojce! — grzmiał Sobek głosem. — Wy mi jéj nie wydrecie, héba z dusom!
Spojrzeli chłopi po sobie, spojrzały baby; pokiwali głowami.
— No, Sobek — rzekł Topór od Muru. — Kaz panna?
Wtedy Sobek zsiniał, zczerniał prawie; oburącz ujął toporzysko od ciupagi i rąbać dookoła siebie począł kamienie, głazy, krze jałowcowe, ziem, jakby go szaleństwo owładło. Piana wybryznęła mu na usta, oczy stanęły w słup, biegł i w zamachu rąbał, straszliwe kręgi zataczając ciupagą.
Ludzie się cofnęli w trwodze, wołając:
— Złe nim piere! Złe nim piere!
Ale Toporowie Żelazny i Leśny i dwóch chłopów podsunęli się ku Sobkowi jakby ślepemu w szale i chwycili go za ramiona. Odpadło trzech, jak od buhaja wściekłego, lecz Żelazny, siłacz, przy ramieniu prawem się utrzymał. Poskoczyło więcej chłopów, ubezwładnili Sobka, zwalili na trawę i przysiedli pod sobą. Wtedy z gardła jego wydarł się krzyk, jak z gardzieli dławionego przez wilki jelenia.
Ten krzyk usłyszała zajęta w piwnicy Beata
- ↑ choćbym.