Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani jedno, ani drugie — rzekła Od Muru.
W rozwartych szeroko źrenicach Jasicowej wymalowało się śmiertelne, okropne przerażenie.
— Wié biédok — rzekła Żelazna — co radzimé.
— Je dyj sama bacy,[1] kie jej ociec niémog skonać.
— I kie staremu Głacanowi już sto trzidzieści roków béło, a jesce zył, ślepy, głuhy, taki ino trzopek.
— Haj, haj, haj! — pokiwała głową Toporowa od Muru.
— Je na coz to takiego półtrupa trzimać? Héba coby w izbak powietrze psuł. Ś niéj juz nic niebedzie.
— O bo nic!
— No nic.
— A béła to gaźdino!
— I baba!
— A i dziéwka musiała być! Padajom starzy, co sie jaz świat rumieniéł, kie przi Stawuk pasała.
— No! Mogło to być!
— Siedmi parobków sie o niom wyzabijać fciało.
— A teroz półtrupa.

— No, no...

  1. pamięta.