— Ani pół niémas. Cwierć.
— Tak to wej, tak...
Oczy Sobcockuli przesuwały się niewypowiedzianą trwogą przeszyte z twarzy na twarz stojących nad nią kobiet.
— Biédok stary — rzekła Leśna.
— Nieborka — rzekła Żelazna.
— Ale trza ś niom zrobić, jako jest zwyk.[1] Jako i nam kiejsi moze młodsi zrobiom, jakby my za długo zyły. Dawiéł jej przecie nie bedzies — rzekła od Muru.
— No, no, zrobić trza, jako jest zwyk...
— Na co to trzimać? — rzekła Leśna.
— Trza porzondek Sobkowi w hałupie zrobić. Kieby staryk do lasa nie wywozowali, toby młodym ciasno béło. Taki świat.
— Taki wej, taki...
— Moze ta i skorzéj dojńdzie...
— Abo ta i dźwiérz dziki przydzie. Co sie ma mencyć długo!
— No, no! Taki jest porzondek świata.
— Z downa starzy gadowali: kie s kim za casu śmierzć rzędu niémoze sama dojńść, trza jej dospomóc. Biercie, kumosko — rzekła Toporowa od Muru.
— Pościele skoda.
— Je dy haw descki na podworcu jest. Niémas co wozu zaprzągać, bo las blizko.
- ↑ zwyczaj.