— Skoda go — rzekł Topór Leśny.
— Maryny niémas, Sobek uciók, no to majontkem sie my dzielimé — rzekła Toporowa Żelazna z nagłością porywczą.
Ale Topór od Muru surowo na nią popatrzał.
— Sobek jesce zywy, a o Marynie nie wiadomo nic. Pokiel jo zyjem, gorka tu jednego nik nie rusy!
Umilkła chciwa Żelazna pod powagą głowy rodu.
— Krzyś gadojciez, co, jak? — naglił Leśny.
Ale Krzyś, który powracając od Nędzów do karczem wstępował, popatrzył nań z niewypowiedzianem lekceważeniem i odpowiedział:
— Jageś ciekawy, to hań leć!
— Ze ka?
— Na Nędzów Gronik. Hań dziś w nocéj zbiórka.
— Dziś?!
— Jo idem po skrzipce i po Mardułe — oświadczył Krzyś i wyszedł na krótkich nogach, chwiejąc się. Zaraz za domem zaczął brzęczeć na nosie:
Kie my se pudziemé hore[1] dolinami
budom ze sie dziéwki obziérać za nami!
- ↑ w górę.