Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/314

Ta strona została uwierzytelniona.

by mie béło. Jo je osiemdziesiont roków pas w holak.


∗             ∗

Krzyś, co się stało u Toporów, nie wiedział, szedł on bowiem w inną stronę, walecznego Mardułę ku Janosikowi Nędzy pozwać. Zastał go siedzącego na progu domu, w którym ze starą matką mieszkał, bęsiem, nieślubnym synem, będąc.
Marduła był ponury. Posiadał on bowiem dwie pary portek, jedne nowe, drugie stare, ale się zdarzyło, że gdy wszelki dudek, jaki miał, wymijał[1] po karczmach, poszły za dudkiem i nowe portki.
Krzyś, który się po drodze wody napił i tem do równowagi umysłowej znacznie przywrócił, zauważył Marduliną gorycz i zapytał politycznie:
— O cym tak medetujes?
— He, rodbyk[2] na kściny iść.
— Kaz to? — zapytał Krzyś ciekawie.
— U Wojdyłów.
— Je coz ta Bóg nagodziéł? Hłopiec, cy dziéwka?
— Dziecka niéma.
Zadziwił się Krzyś.

— E jako?

  1. pieniądze wydał.
  2. radbym.