którą dla większej jeszcze urody na biodra zapasała.
— Hej ze ino z Franka pies! — krzyknął rozradowany ojciec Wojdyłowej.
Capkula zaś prawą ręką wdzięcznie z tyłu na biodrze grzbietem dłoni ku ciału, z zagiętemi palcami wsparłszy, wyprężyła się niepomiernie i na palcach się wspiąwszy drobno boczkować wokoło Krzysia poczęła. Krzyś w koło się nosił, a co czas przed muzyką stawał i śpiewał. Choć nogami telo nie doprawdzi, to garłem dorobi — dokwalowali chłopi.
Głowę na bok zwieszał, włosy odrzucał, a nogami to w dyle tupał, to po piętach się dłońmi na trojako, z lewej strony, z prawej strony i z przodu przed sobą bił, to w obie naraz podskoczywszy, dłońmi uderzał, to jedną piętą, przystanąwszy, powoli mocno w podłogę rąbał.
Nagle stanął i okręciwszy palce wskazujące w powietrzu koło siebie, do okółka, drobnego zakomenderował na tę nutę:
Hejże ino fidru midru,
jak mi niedas, to ci wydru!
Reszta swawolnej śpiewanki utonęła w śmiechu bab i dziewek.
— Hej, stary! — krzyknął rozradowany ojciec Wojdyłowej, grożąc Krzysiowi palcem na nosie.