Cicho, jak wilki, podsuwali się pod karczmę. Za przewodnika służył chłop z okolicy, a pochód umiał Janosik jak ryś prowadzić.
Karczma w Zaborni stała u dróg rozstajnych, samotna zupełnie.
Gdy światła dały się już zdala widzieć, Janosik rozdzielił swą bandę i oddał pojedyńcze jej oddziały pod dowództwo swych towarzyszy, tak, ażeby równocześnie ze wszystkich stron śpiących dragonów i sługi napaść.
— Ino śmiało, hłopcy, a bić! — polecał.
Sieniawski nie kazał stawiać straży, wydawały mu się nie tylko niepotrzebne, ale nawet uchybiające jego potędze. Wokół wojowano z chamami.
Dragoni i służba nocowali w skleconych na prędce barakach. Otoczono ich po cichu, Janosik zaś, Sobek Topór i kilku innych podeszli pod karczmę.
Drzwi od sieni były niezamknięte. Janosik szedł na palcach, w prawej ciupagę, w lewej ręce kaganek dzierżąc. Uchylił lekko drzwi od izby i ujrzał pana i Marynę snem zdjętych.
Zawahało się jego mężne i rycerskie serce.
Ale tuż za nim szedł Sobek. Poznawszy Marynę, wydał krzyk przeraźliwy i rzucił się ku łożu z podniesioną siekierą w ręku.