Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dyć jo wiém, ze sie nie stanie, ale o cémze by my radzili...[1]
Tak w ciepłą, długą wiosenną noc stary Jan Topór Jasica z Hrubego i stary Szymon Krzyś z Olczy siedząc przed Toporową chałupą i na gwiazdy patrząc rozmawiali.
Gwiazdy świeciły nad nimi, nad Koszystą, nad Buczynowemi Turniami, nad Świnicą.
Olbrzymi las czerniał popod góry, popod hale, jak mówili, las, który się zdawał niemieć końca, początku, ani wieku; bo pnie w nim z pniów na pniach spróchniałych rosły.
Wioseny wiatr nocny powiewał starcom w twarze i muskał długie, masłem wysmarowane, na ramiona spadające włosy.
Ujął Krzyś w rękę leżące obok skrzypce, od wędrownego Cygana nabyte, a przez Cygana podobno gdzieś aż we Lwowie ukradzione, przedmot podziwu i zazdrości wszystkich muzyków góralskich, i lekko brzęknął w struny smyczkiem.
Wiedział on, czem Topora ucieszy, i starodawną nutę cicho zagrał.
Przysłuchał się Topór, pokiwał głową i rzekł:
— Hej, z tąm to wej nutom za króla Stefana, Panie Boze mu ta grzyhy odpuść, wybranieccy hłopcy na wojne moskiewskom śli.
I zanucił pod nosem:

  1. mówili