Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

sennego rana. Nieujęty urok rozwiał się we fale promiennego powietrza.
Tysiące drozdów skalnych, okowiaków i mazaków śpiewało, których dźwięczny, cudowny, mocny gwizd rozdzwaniał las dookoła. Zdało się, że każda kropla rosy brzmi, każde drzewo, cicho stojące, dźwięczy. Śpiewające powietrze błękitniało nad ziemią.
Niezmierny, niezmącony spokój oprządł uroczysko. Cicho, wolno z gęszczu wyszedł jeleń i przekroczył przez polankę, unosząc olbrzymie rosochate rogi w inną stronę gęstwiny.
Ze starą, poszczerbioną dziadkową kosą, prosto przymocowaną na drzewcu, wziętą od wszelkiego wypadku z domu, wsparta na niej, stała Maryna Toporówna i patrzała w świat. Nie wyszła ona po cokolwiek, przez wiosnę szła z domu na tę polankę, na słonecznisko śródleśne. A kiedy ją owoniały ziemia i las, ośpiewały ptaki, oświetliło słońce i obłękitniły góry hen skalne: wówczas z piersi jej wypłynęła pieśń:

Hej Janickowa krasa rada owce pasa,
we dnie po dolinie, w nocy przi dziéwcynie...

I taką ją śpiewającą zdala usłyszał w gęstym lesie wojewodzic Jan Sieniawski, samotrzeć się na górskim, z Hiszpanii za nieprzepłacone pieniądze sprowadzonym niewielkim koniu snujący popod Tatry.