Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

Wybudowali stos na człeka wysoki, że się zdawało, iż płomień i dym w niebo bije.
Ogary podrażnione jak na pożar wyć zaczęły.
Tak się poznali.
Minęło temu dwa lata, na samym początku wielkiego maju (czerwca).
Nikt o tem nie wiedział, tylko Teresia, powiernica.
I długo w noc czerwcową za chałupą siedząc, szeptały dziewczęta o «panu», który się jeszcze tego roku po zimie nie pokazał, choć zawsze, gdy tylko śniegi stajały, przybywał w te strony.
— Wto wié? Moze sie ozeniéł? — mówiła Tereska.
— Joby jego i jom zabiéła! — odpowiedziała Maryna.
W izbie zaś, korzystając z tego, że gaździna, stara Marta, «Sobcockula», zasnęła, a przytem trochę przygłucha była, stary Topór, któremu sypiać w nocy nie dawało, z Krzysiem na pościeli leżącym rozmawiał w ciemności.
— Śpi?
— Śpi.
— To wrodniok taki cujny, jak pies, telo ino, co głuhawy, to moje babsko — szeptał Topór. — Twoja Byrka słisy?
Bo Krzyś od Byrcarzów z Gładkiej żonę miał.