Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

twarz z nosem zgiętym i wązkiemi ustami, harda, miała zuchwały wyraz, jakby z magnatów i rycerzy pochodził. Podobne do Maryninych szafirowe oczy z pod ciemnych włosów z ciemnej twarzy świeciły jak ognie.
Bacą był już trzeci rok na wspólnych halach pod Kopą Królowej i przy Stawach, choć dopiero dwadzieścia pięć lat sobie liczył, gdyż rozumem, odwagą, męztwem, siłą, a przytem rzetelnością wszystkich przewyższał. Starzy chłopi na bacostwo go wprowadzili, a starsi juhasi chętnie słuchali i poważali.
— Łop![1] — mówił patrząc nań do Krzysia dziadek Jan, który przed izbą stał.
— Łop! — odpowiedział Krzyś.
— Taki był i nieboscyk ociec, kieby béł zył.
— Jo takiego łopa ino roz w Luptowie widział, kiek do Budzyna[2] na robote seł. Kamieniami młyńskiemi sie bawił — rzekł Krzyś.
— Ej ha? — zadziwił się Jasica Topór z niedowierzaniem. — Kamieniami młyńskiemi? Cy zaś nic śklis, Symuś, dziecko?
— Naozaist![3] Jeden kamień podrucował, a drugi chytał.
— Cie! Cie! Cie! — dziwił się Topór.

Sobek się «kamieniami młyńskiemi» nie bawił, ale pięścią najokrutniejszego buhaja głu-

  1. chłop
  2. Budy.
  3. zaiste