Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

szył i na plecy zarzucić mógł, był zaś przytem na podziw lekki w tańcu i skoku i szybki w biegu, co przy takiej sile ludzi zdumiewało.
— No cas! — rzekł popatrzywszy na stado uporządkowane i na słońce i na niebie.
I skinąwszy na starego Franka Buńdę z Kotelnicy, który mu kropidło podał i kotlik miedziany ze święconą wodą, co po nią aż do Szaflar biegał, bo jej bliżej nigdzie nie było, podstawił: szedł przed nim dookoła owiec, kropiąc je i modląc się o błogosławieństwo i zachowanie od nieszczęścia, poczem, na czoło pochodu wyszedłszy, krzyż ciupagą przed stadem na drodze uczynił i do góry ją ostrzem wzniósł.
Błysnęła stal pod słońce, a to był znak.
— Ostajcie z Bogem! — krzyknął Sobek do pozostających.
— Boze prowadz! Zegnaj[1] Panbóg! Z Pane Boge! — odpowiedziały mu setki głosów.

Zadęli juhasi i wolarze we fujery i trombity, zabrzęczeli na kobzach, gwizdnęli na piszczałkach, zadźwięczeli na gęślach, zazberczały metalowe kółka przy ciupagach i obijane metalowemi obrączkami maczugi; huknęli ci, co nie grali, krzyknęły na krowy pasterki i klasnęli w bicze wolarze. Szczeknęły psy i zatętniał tupot racic owczych i bydlęcych i tętent kopyt końskich. Ale cudownie, melodyjnie, uroczyście zagrały tysiące spiżowych dzwonków u szyi

  1. błogosław