Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

takik juhasów napytanyk[1], ize ś niémi samo pięć cały sałas Stawiański ozpierem!
— Ej ha! Telo sie wej tęzył?
— Trza sie bedzie warować. Straśnie pono piékne, bakiesiste[2] owce mo mieć Andryś z jakiegosi dworu z pod Hradku na lato dane. Wysy pięć sto.
— Ej ha! Bedzie w cém brakować!
Tak rozmawiali baca i jego towarzysz, Franek Marduła z Nad Potoka, najlepszy juhas, tylko że doić za niego trzeba było, bo nie umiał ani nie chciał, a i paść często, bo go raz po raz na hali nie było. Albowiem był on wielki złodziej, (zwłaszcza owiec i byków ze sąsiednich hal), zbójnik, tancerz, pijak, koziar, (strzelec na kozice), gładysz, bitnik i kochanek.
Sytka (wszyscy) Mardułowie tacy: co u drugiego, to jego, co u tobie (ciebie) słowo, to u nik pięść, a co u kogo łyzka, to Mardułowi dziéwka.
Wiodła droga jeszcze lasem kęs pod górę, a potem się z niej Sobek wziął na prawo, w pérci (na ścieżki).

Tam się owce poczęły wydłużać w nieskończony sznur, bo było wązko, po boku się ledwie juhas pod smreczki przeciskał, albo też w stadzie pomiędzy owcami z psem szedł. Gęstwa była straszna, drzewo nigdy nie cięte, chraścią,

  1. najętych
  2. krętorune