Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

Hej juhasa niewidać, ino zwonki zbyrcom! —

i powtórzyły raz drugi, jak zwykle.
A Franek Marduła przeskoczył przez własne toporzysko, prawą ręką za siekierę, lewą za koniec drzewa ujęte, i rozdarł się, aż zgiełcało (rozlegało się przeraźliwie) po hali:

Ani jo nie juhas, ani jo nie baca,
Sama mi dziéwcyna owiecek nawraco! Huuuhauuu!

— Is, is, Mardułe matura biere! — szepnęły z uśmiechem pasterki.
Zaś Marduła jął skakać przez toporzysko w tył i naprzód, potem puścił je jedną ręką i przez wyciągnięte ręce kozła na darni przewrócił i podskoczywszy, pięć razy kierpce w powietrzu skrzyżował, nim na ziemię spadł.
— Is, is, Marduła lace[1] — zaśmiały się dziewczęta.
Wówczas Marduła się rozpędził i wyższe od siebie huściaki, (kupkę smreczków), susem przesadził, iż się zdał jak cap skalny, co za kozą w listopadzie goni.

Sobek zasię dobył pistoletu z za pasa i strzelił. Huknęły za nim i inne rusznice i pistolety, zadęto znów we fujary i kobzy, które już nad lasem były, a kto z lasu z instrumentem wychodził, dąć zaczynał, tak, że muzyka rosła i wzmagała się od momentu do momentu.

  1. lata