Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

nia, hrubo go jeszcze na chłopa zwyść (na wysokość).
Jasne białe mgiełki kołysały się nad wierchami.
Zmęczone bydło poczęło się zaraz paść koło szałasu i szóp.
Wiatry halne, a osobliwie ten wielki, co z końca grudnia (z początku listopada) wiał, porobiły szkody, postrząsały kamienie z dachów, a śniegi wielkie, co w zimie, w jagweńcie przed gody (w grudniu przed Bożem Narodzeniem) i potem drugi raz w godniku (styczniu) ku końcu miesiąca spadły, zgniotły szopy dwie krówskie do imentu (zupełnie). Trzeba było naprawiać, ale to się duchem przy telik (tylu) chłopach i wszelkim sprzęcie potrzebnym z domu zabranym robiło. Osobliwie olbrzymi Bartek Gałajda, wolarz, i Franek Marduła z Nad Potoka cud dokazowali, bo Gałajda na dachy kamienie wykładał, coby trzej ludzie mieli co dźwignąć, a Marduła tak obuchem dzwonił, co się widziało, że w pięciu kuźniach kują. A co raz to se pokrzyknął: Hoba hop!
Koszary jęto stare naprawiać, nowo stawiać, strągi (miejsca do dojenia owiec) w nich grodzić. Ożyła hala.
Zapłonęła watra w szałasie bacowskim; gruby zawaternik (kłat drzewa) z tyłu watry tlał, a smolne drzewo raz po raz dorzucane, trzaskało iskrami i miły, znany, gryzący, gęsty