Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

w Żółtą Turnię; krowy poszły nad stawki pod Pośrednią i Skrajnią, woły w kosodrzewinę i w las nad potokiem. Konie spętano przy szałasie, aby się nie porozchodziły daleko i wilkom łupem nie stały.
Sam baca warzył żentycę, koło oszczypków (séra) się krzątał.
Zaczęło się doroczne życie pasterskie.
Na trzeci dzień po przybyciu na szałas, przyszli gazdowie, właściciele owiec, z dołu do miru (miary). Poszli z juhasami owce paść, a na południe, wróciwszy, sami w strągach owce do swoich naczyń doili. Po wydojeniu każdy do naczynia cieńki patyk wetknął i dokąd mleko sięgało, zakarbował, a podług tej miary drugi patyk naznaczył i taki zamirek bacy oddał. Podług obliczenia z tą miarą sér miał baca na końcu lata gaździe odważyć. Niektórzy zaraz popołudniu, niektórzy przenocowali i nazajutrz rano odeszli.
Już teraz przez trzy miesiące blizko nikt się na hali nie spodziewał gości, chyba jeden Marduła, który nigdy nie był pewien, gdziekolwiek by był, czy za nim jaka dziewka z płacem i lamentem albo z miłości, albo, co go najbardziej cieszyło, z zazdrości nie przyleci.
Niemało się też zdziwił Sobek, czytający (rachujący) owce przy kosarze na schyłku słońca, gdy spostrzegł, iż z wielkiem ujadaniem psy