Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

znom. Jak jo stary i oni młody zawołomy, hyr[1] sie stanie po sytkik dziedzinak dookoła — hłopy stanąm, jak jeden! Za sytkie krziwdy, ucisk, swąmwole, ciemięztwo, łupieztwo i ozbójstwo ślacheckie sie mścić! Mnie ino o to sło, cobyście wy, Sobek, stanęni przi nas!
Rad był Sobek niewymownie, gdy przed samym pułkownikiem i posłem królewskim sam marszałek Łętowski tak go wysoce cennym mianował i z pewnego radosnego zawstydzenia, ozwał się:
— Ono by wartało z Jane Nędzom Litmanowskim sie porozumieć.
— E! — odpowiedział Łętowski. — Jano hłop bucny, ale powicher! A i złodziej strasecny! Jakby my kraść śli — niémas nadeń, ale tu o więkse i inkse rzecy idzie. Jego byś nie utrzimał, boby piérsom noc, inoby sie na doliny znizył, na rabunek poleciał. Pote go moze pozwać, kie o rabunek bedzie sło.
— O! Jak ino o to idzie, to mnie go tu nie trza sukać! — roześmiał się Sobek. — Jest haw u mnie na sałasie Franek Mardułów, po Wojtkowi po Kulowym, mozeście znali, z Cihego z Nad Potoka.

— Ten, co miał pedzieć księdzu z miasta: joby Panu Bogu gwiazdy krad, kiebyk skrzydła

  1. głośno