Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

białczańskimi, chochołowskimi i z pod Gorców w najprzyjaźniejszej zażyłości pozostawał, ich samych i ich żony leczył, dzieci im do chrztu trzymywał.
Znali go wszyscy i szanowali, a gdy mały, w lecie już nawet w kożuszku sieraczkowym, modą węgierską skrojonym, z szarym barankiem na kołnierzu, zgarbiony i na czekaniku wsparty na rynek nowotarski wyszedł, kapelusz za kapeluszem i czapka za czapką się uchylały, a sam ksiądz dziekan proboszcz od św. Anny na gorzałeczkę do niego często gęsto zachodził.
Podstarości, wielce pobożnym będąc, uproszonym i ochotnym opiekunem miejskiego bractwa kościelnego św. Anny patronki był i do kościoła codzień rano z długim różańcem chadzał, nad którym zawsze w połowie zasnął tak, iż go baby budziły:
— Stajcie, panie podstarości, bo jus cas!
— Albo co? — pytał się, budząc.
— Bo jus nos kolanom dzień dobry pedział!
A mieszczanie nowotarscy zawsze z tego jednakową uciechę mieli.
Siedział podstarości w kożuszku w jednej ze swych dwu izbinek wieczorem w sam dzień Feliksa Kapucyna i kabałę kładł, dwie sroki chowane kłócące się z kawką na ramie otwartego okna, bo dzień był ciepły, od ogródka mając, gdy dziewka pułkownika mu królewskiego zameldowała.