Głowa opadła mu na poduszkę. Blady był, jak płótno. Nie ulegało wątpliwości, że to była śmierć — Horwen kończył.
Milczeliśmy czas jakiś, potem on zaczął mówić:
— Wiesz, tam, u nas, na północy, tam jest takie wielkie, wielkie jezioro. Rosną koło niego jodły i leszczyny i gąszcze. Niedaleko od tego jeziora stał nasz dom. Słuchaj, jakbym chciał, żebyście mnie tam przewieźli, przywiązali do deski i puścili na wodę. U nas tam, na północy, mewy latają nad wodami... Jakbym chciał, żeby nademną latały... Czy to jest niemożliwe, żebyście mnie tam przewieźli, na północ, nad nasze wielkie jezioro...
Mówił z niesłychaną żałością; tyle lat zbiegło, a każde słowo pamiętam.
I znowu milczeliśmy chwilę; Horwen podniósł nieco głowę, spojrzał po sobie i po pościeli i rzekł, prawie szepnął, z ogromnym smutkiem i przygnębieniem:
— Jakie to brudne...
Istotnie koszula jego, poszewka na poduszce, prześcieradło, wszystko było niezmienione widocznie od bardzo dawna.
— Dlaczego nie każesz posługaczce zmienić? — spytałem.
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.