potrąconemu tak przez rzymskiego żołnierza, że upadł. O tym obrazie mówili wówczas wiele. Malarz usiłował Chrystusowi nadać wyraz niezmiernego zapomnienia o sobie, niezmiernego współczucia. Przedziwne skojarzenie wrażeń — obraz ten, o którym poeta może kilkadziesiąt lat nie myślał, stanął mu teraz nagle żywo w pamięci.
Zakrył rękami twarz i pochylił głowę ku piersiom. Zdawało mu się, że ten Chrystus z wyciągniętą ku obalonemu starcowi ręką patrzy nań z dawnego obrazu z wyrzutem... Wszakże on nie niósł na barkach nic — a jednak nikomu ręki nie podał; nie wisiała nad nim żadna klęska, a pamiętał tylko o sobie...
I życie jego całe, owe pół wieku pracy i tryumfów, wydało mu się takie czcze, takie jałowe, tak zmarnowane...
I potrzebaż było aż tak strasznego faktu, aby go z tego egoistycznego snu przebudzić?... I dlaczegóż budzi się zeń tak późno... za późno?...
Uczuł wstręt do swojej natury, do swej własnej duszy. Cała jego filozofia, oparta na prawie konieczności, wykluczającem winę i zasługę, runęła — czuł się winnym.
Miał ochotę powyrzucać przez okno wszystkie wieńce, księgi pamiątkowe i kosztowne prezenty, wypychał gwałtem z pamięci wspomnienie
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.