Jednego razu, kiedy wracał do domu, wybiegła naprzeciw niemu grabarzowa, wołając z daleka: Nieszczęście was spotkało, brat się wam utopił!
Grześ przystanął: Brat? — spytał, jakby nie mógł uwierzyć.
Grabarzowa zaś mówiła: A dy wam mówię, brat. Jechał z drzewem do lasu, pod samą kaplicą ziemia się oberwała i wóz wpadł we wodę. Widział to leśny, ale nim przylecieć zdołał, już się skończyło. Ludzie choć ciało wyłowić próbowali i to próżno.
Grześ słuchał, jak osłupiały. Nie rzekł nic i poszedł ku swojej izdebce.
— Zadzwonicie dziś i bratu, Mizeraku — ozwała się z westchnieniem grabarzowa, ale Grześ nic jej nie odpowiedział. Wszedł do izdebki, zamknął za sobą drzwi i siadł na barłogu, na którym sypiał.
Czas jakiś siedział tak, zupełnie zapamiętany i myśli mu się mąciły, nie wiedział, czy się cieszy, czy martwi? Aż nakoniec splunął i rzekł półgłosem: Dobrze mu tak!
Po chwili głośniej powtórzył: Dobrze mu tak! Krzywdzicielowi!
Wielki kościelny dzwon zaczął bić na Anioł Pański. Grześ, oparłszy brodę na rękach, słuchał.
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.