„Dobrze, to się tam na miejscu porachujemy“ — wsiadł.
Jedzie więc „taki pan“. W brzuchu ma bardzo pusto, ale w głowie bardzo pełno — bo oto przyjdzie chwila, że z pomiędzy zbóż i żeńców rozejdzie się wieść, iż Ewangelia opowiadaną bywa... I odrodzi się świat, zmartwychpowstanie... Zapanuje pokój ludziom dobrej woli, a stanie się to w blasku słońca... słońca... „Słońca“... Siedm kopiejek od wiersza... Szczawnica...
Wtem wóz zaturkotał na bruku. Żytniewicz wzdrygnął się, jakby węża zobaczył. Pulares był, ale w nim — tylko piętnaście kopiejek... Na co liczył wsiadając?... Zapewne na swoje dwadzieścia cztery lata i swoją przyszłość... Co robić? W redakcyi nie było już nikogo, „Bylebyło“ kończyło robotę o drugiej, ani więc prosić o zaliczkę, ani pożyczyć od kogo „rubla do jutra“... Co robić? Psiakrew, co za lekkomyślność!... Dać swoje piętnaście kopiejek?... Naprzód znaczy to nic już nie jeść do jutra, a są to zawsze cztery serdelki i dwie bułki, a potem jakże można chłopu dać za taką drogę piętnaście kopiejek?... Może ze dwie mile skręcił?...
— „Kaj mom zajechać?“ — pyta chłop.
Młodzieńca ogarnęła rozpacz — nagle —
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.