Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

fasyi Zaściańskiej, Ozorya Dzięgielewskich, małżonków.
— I od razu miałeś takie żółte wąsy, panie Dzięgielewski organisto?
— Ou, gdzie zaś! Jakże mogłem wąsy mieć, dopiero z łona matki wyszedłszy?
— A był Rzymianin dentatus, co się z zębami urodził, dlaczegóżby nie miał być Dzięgielewski „wąsatus“? Czyś to co gorszego od jakowego poganina, albo co?
— Pewnie, żeśmy od pogan lepsi — jeszcze szlachta...
— A widzisz. A ja się urodziłem w siedmset dziewięćdziesiątym dziewiątym, a teraz mamy ośmset ośmdziesiąty szósty, to ileż mi jeszcze do setki brakuje, panie Dzięgielewski, herbu Cykorya?
— Ozorya, żeby po prawdzie powiedzieć, do usług księdza kanonika dobrodzieja.
— Niech mu będzie. No, wiele?
— Żeby ksiądz kanonik miał dziewięćdziesiąt, toby brakowało dziewięć.
— A żebym miał sto, toby nie brakowało nic, prawda?
— E, kiedy to jegomość musi zaraz człowieka stropić. Jak się zaś od dziesiątki odejmie...
— No, wiele, prędko?