Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, z przeproszeniem księdza kanonika dobrodzieja.
Ksiądz Piotr pomilczał chwilę, a potem znowu zaczął mówić:
— Odsuń, mości organisto, tę szybę od północy. Niech jak najwięcej zapachu z pola wejdzie. Tam, jak tam... może być, jeśli Bóg miłościwy, i światło prześliczne i chóry anielskie i wonie rajskie mogą być i wszelki cud, ale przecież kłonickich pól nie będzie, nie będzie tego zapachu z mego parafialnego ogrodu... Wieczność jest długa, ale i pięćdziesięciu lat też pies nie przeskoczy... Te młode wiązy każesz podeprzeć, a żeby grusze dobrze na zimę słomą owinęli... Ho! ho! Takiego zapachu nie będzie... Mości panie Dzięgielewski, ja byłem w Ziemi Świętej i w Arabii i we włoskich pomarańczarniach, a takiego zapachu jak u mnie w Załanach dawniej, a potem tu w Kłonicach, nigdzie nie było. Panie Dzięgielewski!
— Do usług księdza kanonika.
— Czy to już miesiąc wschodzi?
— Niby.
— Jasny jest? Bo tui się źle w tamtą stronę oglądać.
— Jasny.