nem miejscu mgłę skłębił, zbił i otwarł w niej czeluść przepastną, wśród której przez kilka mgnień oka zamajaczyła gdzieś straszliwie nizko-ciemna toń stawu i stojące nad nią smreki, jak widma... Potem uspokoiło się wszystko; była znów jedna srebrzysto-siwa mgła wkoło sterczących ponad nią szczytów i wysoko, w mgławicy, bezpromienny, matowy krąg słońca.
Bywa piękno idealne, w naturze, w sztuce, czasem w ludzkiej duszy... czasem w jednem małem kobiecem sercu, albo w wyobraźni człowieka, który to serce kocha...
Cyprysy na Monte Pincio i te, które widziałem ztamtąd, pozostaną mi wiecznie pamiętne; rozumiem, że można się zakochać w Rzymie, że może on się stać drugą ojczyzną. Pamiętne mi też będą cyprysy angielskiego cmentarza, gdzie wśród białych płyt marmurowych jest jedna, z małą bronzową harfą obok i wyrytym napisem: Cor cordium (serce serc). To grób poety poetów, Shelleya. Na płycie leżało trochę zwiędłych bratków i fiołków. Człowiek ma w sobie dziwne sentymentalizmy: bo naprzód przyszła mi ochota wziąć kilka uwiędłych kwiatków; a potem przyszło mi na myśl, że jednak te bratki i te fiołki są własnością pamięci tego, który je tu położył i pamięta o nich — i nie wziąłem.
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.