na łono hurysek, a do mnie da się zastosować z byronowskiego Giaura:
Lecz ty niewierny, ciebie anioł śmierci,
Monkir, swą kosą rozedrze na ćwierci...
Sternik jednak, a zarazem kapitan okrętu i cicerone objaśnia mię, że to pierwsza „Żelazna Brama“ — a więc to to — i tylko tyle!
Te żelazne bramy, czyli skały podwodne, trzeba umiejętnie wymijać, gdyż rozbić się o nie, lub wywrócić na nich bardzo łatwo, a jest ich, po prawym zwłaszcza brzegu Dunaju, kupa.
Samą właściwą żelazną bramę rozsadzono już dynamitem, a obecnie[1] olbrzymie maszyny, podobne zdaleka do statków wojennych, wydobywają połupane kamienie z łożyska. Roboty, prowadzone przez inżynierów węgierskich, trwają lat pięć. Wymurowano kanał na dwa kilometry długi, którym statki w każdej porze, bez względu na stan wody, płynąć będą mogły ku morzu i z powrotem. Dzieło to, które kosztowało masę milionów, ma dla miejscowego handlu olbrzymią doniosłość.
Powrót ku Orszowie mniej jest przyjemny, niż podróż ku Bramie z biegiem fali, albowiem dwaj wioślarze muszą wyleźć z łódki i drepcąc
- ↑ Pisałem w lecie 1896 r.; od tego czasu roboty dawno już ukończono.