Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

tak stoi, nieruchomy i blady. A czasem wyciąga przed siebie ramiona, jakby chciał lecieć gdzieś w przestrzeń... Twarz mu się wówczas dziwnie zmienia, jakaś wielka żałość ją powleka. Kiedyś orzeł tu krążył nad wodą, a on tak stał z wyciągniętemi rękoma, jakby temu orłowi, co mógł lecieć w przestwory i patrzeć, skarżył się, niemy i ślepy...

ARTUR.

Łagodny jest zazwyczaj?

ANNA.

Teraz od jakiegoś czasu bywa rozdrażniony, ale zwykle spokojny jest zupełnie. Kilka razy zaledwie widziałam go w gniewie, wtedy jednak mógłby być niebezpieczny, bo wpada w furyę. Ale taki gniew wysila go bardzo i trwa krótko.

ARTUR.

Moja obecność widocznie go podrażniła.

ANNA.

On się musi do ludzi przyzwyczaić, a przytem nie lubi, kiedy ktoś obcy blizko mnie się znajduje.

ARTUR.

Więc on myśli i Bóg wie, jakie światy ma w duszy.