Jechałem raz drogą pustą ku lasowi o zmroku. Wiatr dął od gór i wysoki, wysmukły las świerków i jodeł pochylał się ciemną ławą wierzchołków. Od gór szły posępne chmury deszczowe, zda się, dźwigając z sobą i niosąc olbrzymie złomy skalne. Sanie biegły cicho po zwilgłym śniegu. Naokoło nic, tylko pochylający się za wiatrem las i zsunięte tu przed tysiącem wieków głazy. Martwota Tatr. Taki smutek legł w tym lesie, jakby dusza natury tu już umarła. Nie może bić serce ziemi pod taką pustką. To jest kres życia.
W mgły, w przeciętą linię drzew szła droga, a świerki i jodły gięły się równo i prostowały pod wiatrem, jak zboże. Ale o konary jednej jodły oparta zwisała wierzchołkiem z wysoka ku ziemi inna jodła, przez śnieg kiedyś i przez burze ochwiana w korzeniach. Żyła jeszcze, ale więdła i z całej tej ściany kołyszących się strze-
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
JODŁA.