o sobie, patrząc na siebie i pragnąc się nawzajem — o jakżeś piękna, o śmierci!...
Ja nie mam sił do ciebie pójść — zaiste! czekam cię! zaprawdę mówię ci: czekam cię! Przyjdź! Potwór o trupiej głowie, suchych, kościanych rękach, wampir, który krew z żył ssie, który zabija myśl, zwęgla serce, gruchoce i miażdży duszę i ciało, na drzazgi rozbija wolę i moc, to straszne, wściekłe zwierzę, które się życiem nazywa, czołga się znowu ku mnie — — ah! dasz-że mnie znów gryźć, dasz-że mi znów ginąć, konać i umrzeć niemóc?... Ja nie chcę już tej męki! Już nie mam sił!... I po co?...
Cicha i blada uśmiechasz się do mnie. Róże na twojej głowie, róże w twych dłoniach, ciało twoje pełne, wspaniałe, piersi twoje lekko falują, a biodra zdają się drżeć do dotknięcia — — i jakaś zieleń się koło ciebie roztacza, jakieś niebo błękitne, gaje, kwiaty, słońce — — tak sobie malarze wiosnę, albo życie marzą, o śmierci!
Patrz na mnie, patrz, patrz i uśmiechaj się — abym się rozmiłował w tobie do ostatka, abym niepomny niczego, na nic nie bacząc, o nic nie dbając, runął w objęcia twoje, w twoje białe wonne ramiona, ku twoim ustom różanym i wonnym — — o śmierci!...
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.