— Podły jest — powtórzył Krążel, biorąc nowy węgiel ze stołu.
— A ten książę Konstanty, ten protektor, ten mecenas sztuk! Jak mu przyszła fantazya, tośmy i trzy godziny nieraz musieli na niego czekać, a odejść — broń Boże. Nie mówi nigdy inaczej, tylko „mój kochanku“ i po ramieniu klepie. Jak kto z arystokracyi do niego przyszedł, to nas czasem prezentował, a czasem nawet nie, ale nam nigdy nikogo. Odwrócił się nieraz plecami do nas i rozmawiał cały wieczór, a ty rób, co chcesz. A jak oni nas traktowali! Raz, usłyszałem przypadkiem, mówi hrabia Warneński, ten, co się to w kanarkach kocha i ma ich całe tuziny w pałacu: Je ne comprends pas, Kociu, jak ty się tą hołotą artystyczną tak otaczać możesz? A książę na to: Cóż chcesz, to są moje kanarki... Aż zakipiało we mnie! Kiedyśmy mieli iść do stołu, podchodzę do niego i powiadam mu: Książę daruje, że odejdę, ale ja ani siemienia nie jadam, ani z arystokratyczną hołotą siedzieć razem nie myślę. Otwarł gębę. Tyle mnie tam naturalnie i widzieli. Ale już dzięki temu mecenasowi sztuk, nie kupili mi podczas zakupu mojego Napoleona, który przecież był coś wart!
— Ba! — rzekł Krążel.
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.