nie przeżegnawszy się poprzednio, zupełnie jak dziecko, położone w łóżeczko.
Nagle wstał, wyprostował się i rzekł prawie głośno:
— Cokolwiek bądź, zrobię to!
Wyjął rewolwer z kieszeni.
— Ostatnia scena, godna całej tragikomedyi, całego melodramatu. Syn, poświęcający życie dla ocalenia od głodowej śmierci rodziców, strzela sobie w łeb z rewolweru, który dostał na urodziny od ojca. Pyszna scena! Pyszny melodramat. Biłbym brawo, gdybym sam nie był aktorem...
Przyłożył lufę do czoła i nagle cofnął rękę Czuł, jak mu krew zbiegła do serca.
— Nie! Nie!...
Zdawało mu się, że coś wyje w nim z trwogi, kurczy się i zrywa, że coś krzepnie w nim i tężeje. Spojrzał na ręce i rzucił okiem w lustro.
— To za chwilę ma być trup! — wyszeptał. — Nie! Nie!...
A więc żyć?... Żyć i dopuścić do tego, że rodzice wyciągnąć rękę będą musieli, błagając ludzi o litość, o miłosierdzie? Znieść tę hańbę, ich hańbę, i swoją?!... I on także będzie musiał żebrać, bo i dla siebie nie ma na obiad
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.