i mieć nie będzie. Więc pójdą wszyscy troje pod kościół siąść, czy po ulicach się włóczyć?
Ogarnęła go rozpacz bezgraniczna i wściekłość. Giń, giń, giń, giń! — wołało w nim coś. — Giń ty, co na życie zarobić nie umiesz! Giń, niedołęgo, nędzarzu, wyrzutku! Podłego łba nie masz odwagi sobie roztrzaskać, ale będziesz miał odwagę patrzeć, jak twoich rodziców psami szczuć będą, będziesz miał odwagę patrzeć na ich łachmany, na ich śmierć z nędzy! Będziesz miał odwagę znieść ich skargi, wyrzuty i spojrzenia ludzkie! I co ty sam poczniesz?! Co ty jeść będziesz?!...
Dławiące, kurczowe łkanie porwało go za gardło.
— Jezu, Jezu, Jezu! — szeptał — Jezu, pomóż mi umrzeć, bo widzisz, że nie mogę inaczej, nie mogę...
I w tej chwili wierzył, wierzył jak dziecko, albo kobieta.
Ach! Gdybyż teraz wyciągnął ku niemu ręce Chrystus, ręce białe i jasne, i do siebie go wziął, do siebie przygarnął...
— Cudu! — jęknął.
Ale dokoła było cicho i martwo. Więc wówczas Merten ponownie przytknął lufę do czoła. Chwilę stał, nie mając sił na pociągnięcie cyngla,
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.