zwiedzając pracownię Merterna, oświadczył, że gdyby dzieło zostało wykute i gdyby nawet zdecydowano się, mimo tak drastycznego tematu, wystawić je, to tak kolosalna rzecz nie zmieści się w drzwi gmachu wystawy.
— Rozwalcie zatem ścianę, jeśli rzeźba tego warta — odrzekł Merten. — Czy chcecie, abym komponując stosował się do waszych drzwi?
Długo wpatrywał się młody artysta w swoje gipsy i kartony i z gorzkim uśmiechem rzekł głośno prawie, kładąc sobie rękę na czole:
— Teraz, jak Andrzej Chenier na szafocie, mogę sobie powiedzieć: et pourtant j’avais quelque chose là.. Ale to już skończone... I pomyśleć, że trawa będzie się tak samo zieleniła i tak samo kwitnąć będą kwiaty i tak samo ludzie będą żyli, będą umierali... I pomyśleć sobie, że moja śmierć będzie takiem niczem, że nie zadrgnie nawet jeden liść na drzewie, jedna mgła na powietrzu... Oni będą rozpaczali — tak... Matka rwać sobie włosy z głowy będzie a ojciec nie powie nic, tylko nieruchomo patrzeć będzie przed siebie... Mój drogi, stary, biedny, najdroższy ojciec, moja najlepsza, najdroższa matka... Ale to wszystko będzie trwało tak krótko... Potem lat kilka, kilkanaście, cóż to jest?... A zresztą kto wie, może niema nic?
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.