Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

nóg od kolan, stał Merten, w prawej ręce trzymając rewolwer, lewą obejmując przepyszne biodra bogini. Kallipigos i dyskobol z dyskiem w lewicy, rysowali się wyraźnie w świetlistem omgleniu księżyca; inne posągi bieliły się w mroczu a ponad wszystkimi wznosiła się melijska Wenus, nieskazitelna. Na odwróconą twarz Kallipigos i na jej ciało padał najsilniej blask miesięczny i prawie żywą ją czynił.
Merten patrzał.
Jakieś pragnienie śmiertelnej rozkoszy ogarnęło go: nie wiedział prawie, gdzie jest i co się z nim dzieje, pragnął tylko czegoś zmysłowo-nadzmysłowego, niepojętego i zdawało mu się, że to się zbliża ku niemu... Między wskrzeszoną martwością tych posągów a sobą, mającym umrzeć za chwilę, czuł jakąś łączność, jakiś przebiegający, tajemniczy, dziwny prąd. Duszę w te posągi wlał i poprowadził je gdzieś w świat, pełen fal błękitnych i muzycznego rytmu...
Zegar miejski uderzył znów raz. Juliusz ocknął się. Przypomniał sobie wszystko i rzekł spokojnie:
— Już czas.
Jedna chwila a będzie tak martwym, tak nieczułym na ból i niedolę, jak te białe gipsy i mar-