jak na pogrzebie jej matki, a czasem wiatr zawył tak, jakby groby na cmentarzu jękły.
Hance zaczęły się plątać nogi, w oczach jej się poczęła czynić noc, a w głowie czynił jej się coraz większy szum i ogień. Potem zdawało jej się, że się wszystko wali na nią i przygniata ją, skały, kosodrzewina, chmury. Czuła ucisk, tłoczenie na piersiach i ramionach zupełnie jak podczas odpustu w ludzimierskim kościele na Matkę Boską Różańcową, kiedy myślała, że ją zgniotą w tłumie. I przypomniała jej się ta Matka Boska w niebieskim płaszczu i złotej koronie po nad ołtarzem. Modliła się też do Niej wtedy Hanka, czując nad sobą nieszczęście! Pomodliłaby się i teraz, ale jak tu tak daleko iść, a kolana się już chwieją, więc tylko poczęła szeptać: Zdrowaś Maryjo, Pan s Tobom, łaskiś pełna...
Wtem jakaś jasność zakołysała się po nad upłazem — Hanka drgnęła: Zje coz to hań?
A światłość się stawała coraz większa, jakby z błękitu i srebra dziergana i szła ku Hance. Przelękła się Hanka bardzo i szum się w jej głowie jeszcze mocniejszy uczynił, nogi się pod nią ugięły i chciała uciekać, ale wydało jej się, że z tej światłości wychodzi ku niej głos cichy i bardzo słodki: Nie bój się...
Hanka stanęła.
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.