Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

— Owszem, naturalnie, miewałeś pan, ale cokolwiek niezupełną. Dosyć jednak, nie mów pan więcej. Spokój, spokój i spokój.
— Jeszcze jedno. Gdzie Marynia?
— Żona pańska? Hm — niema jej...
— Wyszła?
— Tak — spokojnie, panie Ludwiku, spokojnie...
Zrywam się, wszystko mi się uprzytomnia, krzyczę: mów mi pan! gdzie Marynia?! niema jej?!
— Zaręczam panu, że jest! Wyszła na chwilę, chcesz ją pan widzieć? Zaraz wróci. I — ona także bardzo potrzebuje spokoju, bardzo. Ogromnie jest zmęczona. Ja się o nią więcej boję, niż o pana. Trzeba, żeby wszystko było bardzo spokojnie, bardzo spokojnie. Nie przestrasz jej pan, nie zmartw, nie zaniepokój, rozumiesz pan? Jak z jajkiem. Nie spała prawie przez trzy tygodnie.
— Pielęgnowała mnie?
— Tak, jak żona, jak matka i jak siostra. Masz pan anioła nie kobietę.
Opadam bez sił.
— No do widzenia, do widzenia. Przyjdę