Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

jutro. Dajesz mi pan słowo, że będziesz spokojny, zupełnie spokojny?
— Daję.
— Daj mi pan rękę. Dobrze. Ani słowa, ani ruchu.
— Dobrze.
— Nie myśleć, nie mówić, nie być człowiekiem, tylko drewnem. Do widzenia i spokojnie!
Czy on co wie?! Czy ona mu co powiedziała? Czy sam się domyśla? Dobrze, że poszedł. Gdzie może być Marynia? Podniosę się trochę i zajrzę przez drzwi do jadalnego pokoju. — Cóż to jest?! Wszystkie włosy moje są siwe! Spojrzałem w lustro. Osiwiałem jak starzec...
Musiałem osiwieć w tej chwili, kiedy ona powiedziała: »a ja teraz widzę, że go nie kochałam nigdy, nigdy, nigdy!«
Więc łudziłem się. Więc ona mnie nawet nie kochała!... Więc to był tylko sen. Więc i ona się tylko łudziła, że mnie kocha... Więc to wszystko było złudzenie? Wszystko złudzenie?! Złudzenie?!... Od początku do końca nic nie było prawdą? Wszystkie jej słowa były kłam-