oczy, które wszystko mówiły tem, że nic mówić nie mogły? Czyż nie czułem jej piersi pod piersiami memi? Czyż nie rzucała mi się na szyję, nimeśmy się pobrali? Czyż nie była moją do szpiku, do kości, do rdzenia?
Czyż...
Ach! Czyż ona nie jest czem innem — czy to, co mnie się zdawało jej czuciem, było i jej czuciem, i jej? Czy zmysły mężczyzny mogą odczuć kobietę? Czy nie jest to dla nich tak trudne, jak trudnoby np. było roślinie odczuć i pojąć kamień, albo kamieniowi naturę światła?
Czy proces naszego wspólnego myślenia jest taki sam jak proces naszego trawienia, lub umierania? Czy nie jesteśmy do siebie tak podobni zewnętrznie, jak brylant z dyamentu i brylant ze szkła, albo liść sztuczny i liść prawdziwy, a wewnątrz tak różni, jak ich składniki organiczne? Czy to, co ja nazywam «ja», to samo także nazywa kobieta? Czy to, co ja nazywam miłością, to samo także nazywa ona? Czy my nie jesteśmy tak różni, jak dwie farby jednakowego koloru, z których na prawdziwą np. nie działa woda, rozpuszczająca
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.