sztuczną, gdy prawdziwą niweczy zimno, które na sztuczną nie działa, a jednak kolor jest ten sam, niebieski, różowy, albo fioletowy? Czy — czy jednem słowem, ja nie rozbijam się o kobietę, jak woda o skałę, które się nigdy nie zleją w jedno, nie sharmonizują, nie zdźwięczą we wspólną jedność, a kobieta o mnie, jak wiatr o wodę, którą może porwać, zamącić, wzburzyć, ale której nigdy nie może zniweczyć w swej istocie? Tak, tak — my się kochamy, my się pragniemy i szukamy siebie — ale jesteśmy sobie żywiołowo obcy, elementarnie psychicznie obcy, zlewamy się, jak rzeki z morzem, ale nigdy nie jesteśmy ogniem, który jest jeden, z czegokolwiek powstał. I to oprócz nędzy i śmierci bywa największą tragedyą w życiu.
Bo zaiste! Nędza, Śmierć i Miłość, to są te trzy bachantki świata, które najstraszliwszą wyprawiają orgię. Widzę je, gdybym był malarzem, odtworzyłbym je w tej chwili... Woskowa nędza o ptasich oczach i ptasiej twarzy, kościana śmierć, szkielet nagi, tańczący po kwiatach i zbożu i ta Astarte, dławiąca gardła, dzika, chciwa, pragnąca, nienasycona.
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.