wszystkiem pragnie jej szczęścia, pragnie jej to szczęście dać, więc jeżeli on kocha Marynię i widzi, że jej szczęście byłoby w ich połączeniu, to czegóż innego ma pragnąć? I na co się ma oglądać? Na mnie? Kimże i czemże ja jestem dla niego? Czy on ma poświęcać Marynię dla mnie? Dla mojego szczęścia, dla szczęścia człowieka, który właśnie jest mu w tym razie najbardziej wrogim, ma poświęcać szczęście drogiej istoty? Czy ja na jego miejscu oszczędzałbym jego kosztem Maryni? Czy, o ile ofiarować swoje szczęście dla czyjegoś, jest heroizmem, o tyle ofiarowanie szczęścia ukochanej kobiety dla szczęścia kogokolwiek, nie byłoby i głupstwem i waryactwem? Czy ja zrobiłbym inaczej? Czy rozum nie mówi mi, że powinienem się usunąć? A z drugiej strony... Cóż za koło, cóż za straszne koło! Czy ja już zwaryowałem, czy dopiero jestem na drodze do waryactwa?
Ale jednak nie, nie! Nie usunę się? Jeżeli wy macie swoje prawa względem siebie, to ja także mam moje! Jeżeli wam prawo natury pozwala deptać mnie, to mnie także się pozwala bronić, a nawet wzajem deptać, kto
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.