Nigdy... Nigdy Maryniu, nigdy... Nigdy już nie będziem tak obok siebie siedzieli, bez słowa, bez ruchu, zlani w jedno... Nigdy... Nigdy już usta nasze mimowiednym i mimowolnym, długim, cichym, przeciągłym, głębokim pocałunkiem się nie połączą, nigdy... Nigdy Maryniu, nigdy... Czy tobie nie żal Maryniu?
Nigdy już nie nazwę cię moją żoną najdroższą, nie ukoję tem twego wstydu, nie rozpieszczę twej duszy. Nigdy już nie przyjdziesz do mnie, nie usiądziesz mi na kolanach, nie obejmiemy się za szyje, aby tak trwać przy sobie godziny całe. Czy tobie nie żal Maryniu?
Było nam przecież dobrze, było nam dobrze. Czy możesz powiedzieć inaczej? Czy nie mówiłaś mi stokroć razy, że jesteś szczęśliwa, że większego szczęścia znać byś nie chciała i nie mogła? Powiedz Maryniu, czy źle ci było ze mną?... Powiedz, czy ty już nigdy, już nigdy nie będziesz moją żoną? Nie wrócisz do mnie? Nigdy?... I czyś ty się naprawdę łudziła, żeś mnie kochała?...
Słyszę, jak ona chodzi po pokoju. Chodzi coraz prędzej. Zawsze tak chodzi szybko, ile
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.