Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

dotknięcie jej drobnych, małych, różowych, wilgotnych ustek — za jedno dotknięcie jej usteczek... Brała mi rękę i całowała niemi palce... Nieraz prawie na to nie zwracałem uwagi. A dziś! Ah! Już nie za pocałunek jej ust, ale za jedno dotknięcie trzewika na jej stopie niech mi życie wezmą...
Przebóg! ona tutaj idzie... słyszę, jak zarzuca okrywkę — wchodzi w drzwi... drżę cały, lękam się... po co ona może iść?!...
Stoi w drzwiach, jakby się wahała wejść. Bieleje cała w swoim białym szlafroczku i w jasnej okrywce. Wydaje mi się czemś nieziemskiem... Wygląda jak duch... Maryniu, boję się ciebie...
Czego ona chce? Czy chce na morze popatrzeć? Czy chce mówić ze mną? Czy chce pocałunku?
Czego ty chcesz Maryniu?... Nie śmiem się jej spytać.
Naokoło nas ciemno, przed nami morze i czerwieniejący co chwila Wezuwiusz, morski szum, parno i cicho. Cisza... Wydaje mi się, że jakiś ciemny duch stoi między nami; dopóki on nie odejdzie, nie możemy mówić.