Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Otchłań.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Zbliża się do mnie, bierze mnie za rękę — mówi:
— Ludwiku, słuchaj, tak nie może być dłużej...
Cóż mam odpowiedzieć? Czuję jej rękę na mojej, małą, gładką, chłodną, czuję ją przy sobie blizko, całą, tę cudną, tę śliczną, tę kochaną, tę moją, żonę moją...
— Ludwiku słuchaj — powtarza — chcę z tobą mówić, przecież tak dłużej być nie może. Zrób... aby się to mogło zmienić.
O moje bóstwo! Ona o tem myślała! Ona myślała o mnie, o tem, aby mnie lepiej było, abym mógł żyć!...
Nie śmiem jej ręki ująć drugą dłonią, nie śmiem się ruszyć. Co ona powie dalej? Widzisz, nasze życie — mówi — nasze życie dotychczasowe, to było bardzo brzydkie życie. Żyliśmy tylko dla siebie, tylko dla naszego szczęścia, tylko dla swego egoizmu. Czy myśmy co kiedy zrobili dobrego?...
Rozumiem cię, rozumiem cię! Chcesz mnie spróbować znów pokochać napowrót, chcesz poprostu móc się zakochać we mnie na nowo i inaczej, chcesz, abym był godny twej miłości.